W tym roku szczegołnie dają znać o słoneczne promienie. Doskwiera nam upał i odczuwamy pragnienie - mamy szczegolną potrzebę zimnych czy schłodzonych napojów, a także przemożną ochotę na lody. I własnie tu bęzie mowa o jednym z rodzajów tego uwielbianego przez zarówno dzieci, jak i dorosłych mrożonego deseru. Rzadko bowiem się już słyszy, aby ktoś obecnie w lodziarniach, cukierniach czy kawiarniach zamawiał – tak uwielbianą przez smakoszy lodów – melbę. Te przepyszne lody z kremem i owocami wyparły inne kompozycje z mrożonych gałek, będące równie rozkoszą dla podniebienia.
Cóż więc jest ta „melba”, na wspomnienie której cieknie ślinka? Skąd się wzięła nazwa tego smakołyku? Może pochodzi z języka włoskiego, gdyż Włosi od lat wiodą prym w przyrządzaniu najlepszych lodów? Okazuje się jednak, że ojczyzną melby jest zgoła nieeuropejski kraj. Nim bowiem zaczęto ją serwować w wielu krajach, najpierw nazwa ta pojawiła się nie gdzie indziej, a w odległej Australii.
Jak się to stało? A no trzeba zacząć od tego, że „Melba” to sceniczny pseudonim wielkiej australijskiej śpiewaczki – sopranistki liryczno-koloraturowej Heleny Porter Mitchell, żyjącej w latach 1861-1931. Zanim jednak skojarzymy ją z deserem, powiedzmy zatem parę słów o tej artystce urodzonej pod Melbourne, która za swego barwnego życia podbiła nie tylko czołowe sceny muzyczno-operowe, lecz była również damą, o towarzystwo której zabiegały znaczące salony arystokratyczno-burżuazyjne w Europie. Debiutowała udanie w 1887 roku w brukselskim Theatre de la Monnaie w roli Gildy w „Rigoletto” Verdiego. Rozwijając swą śpiewaczą karierę jednocześnie – dzięki ujmującemu sposobowi bycia, osobistemu wdziękowi i urodzie - zjednywała coraz liczniejszą rzeszę miłośników jej talentu. Zaczęła też osiągać bardzo wysoką pozycję towarzyską. Wystarczy wspomnieć, iż sam car Aleksander III wraz z braćmi Reszke ( polskiego pochodzenia) zaprosił ją do Rosji, gościł na dworze, a jej występy przyjęte zostały entuzjastycznie.
Świat przyjmował ją jak władczynię. Nic dziwnego, że przez dwadzieścia przeszło lat była jedną z czołowych artystek świata, śpiewała na wszystkich prestiżowych scenach muzycznych odnosząc triumfy. Najlepiej jednak czuła się w londyńskim Covent Garden, gdzie stworzyła niezapomnianą kreację rolą Mimi w „Cyganerii” G. Pucciniego. W tymże teatrze w 1926 uroczystym koncertem zakończyła swą artystyczną karierę. Zmarła pięć lat później w Sydney.
Powróćmy jednak do smakowitego deseru, który z czasem ochrzczono „melba”. Stało się za przyczyną męża artystki Portera Amstronga, bogatego amerykańskiego przemysłowca. Razu pewnego na cześć swojej sławnej żony wydał przyjęcie w londyńskim hotelu Savoy. Chcąc jej sprawić niespodziankę, specjalnie na tę okazję sprowadził z Paryża wybitnego mistrza kuchni Augusta Escoffiera i zlecił mu, aby skomponował wyjątkową potrawę, uwzględniając upodobania kulinarne śpiewaczki. Może też podpowiedział mistrzowi, że dama jego serca jest łasuchem i że przepada za słodyczami. Kiedy na stoły podano ów deser, od razu wywarł on wrażenie na biesiadnikach. Lodowe arcydzieło zachwyciło nie tylko artystkę, ale i wszystkich gości.
Dla wywołania u Czytelników uczucia smaku tego wymyślnego rarytasu przypominamy skład i wygląd tego pysznego lodowego deseru, który stworzył Escoffier: Obrane ze skórki brzoskwinie (ugotowane w syropie z wanilią) spoczęły na grubej warstwie lodów śmietankowych. Wierzch otulała galaretka malinowa. Z czasem tę oryginalną recepturę wzbogacono bitą śmietaną i biszkoptami.
Dziś mało kto wie o artystce występującej pod pseudonimem Nellie Melba; sława jej już przebrzmiała. Za to wyraz „melba” nadal kojarzy się z wykwintnym lodowym deserem .